Ostrężnik samotnie i pieczonki wspólnie
Wychodząc z podwórka na drogę, codziennie widzę niebieski szlak z napisem Ostrężnik 9,7 km. Kusi mnie ta tabliczka już od tygodnia i w końcu skusiła. W sobotę mąż zgadza się popilnować dzieci, żebym mogła zaszaleć wycieczkowo.
Wyruszam rano, pieszo, sama do Ostrężnika szlakiem warowni jurajskich (niebieskim). Trasa jest całkiem przyjemna, dużo prowadzi przez las, mogę po drodze podjadać maliny i jagody. Początkowo jest pochmurno, ale przy strażnicy w Przewodziszowicach wychodzi słońce i towarzyszy mi przez resztę wycieczki. Dochodzę do Jaskini Ostrężnickiej, która podobno przypomina smocze gardło, ale mi jej podwójny otwór bardziej kojarzy się z dziurkami w nosie.
Wracam szlakiem orlich gniazd (czerwonym) przez Trzebniów do Moczydła, a dalej chyba rowerowym, ale już mało zwracając na niego uwagę, prosto do Łutowca. Widząc w oddali Strażnicę Łutowiec czuję się prawie jak w domu. Po przejściu około 20 km zdążam na obiad tak jak planowałam.
Na kolację mamy obiecane przez gospodarzy regionalne pieczonki. Syn zadowolony, bo dostaje zadanie rozpalenia ogniska. Córka wykrzykuje na cały głos: Mamo, będziemy jedli pieczątki! Moje próby przekonania, że pieczonki, a nie pieczątki są raczej mało skuteczne. Po ponad godzinie spędzonej na pogawędkach przy ognisku potrawa jest gotowa. Zawartość kociołka (dwóch, żeby wystarczyło dla całej agroturystyki) bardzo mi smakuje.
Tego dnia spalanie i uzupełnianie kalorii było wyjątkowo przyjemne.