Magiczne Roztocze z historią w tle – II dzień – perła renesansu i polskie Carcassonne, czyli Zamość i Szydłów.

Kolejny dzień upływa wraz z myślą: trzeba wracać. Jest poranek. Nieopodal domku wije się rzeka Wieprz malowniczą dolinką. Idziemy. Nasza wędrówka nie trwa jednak długo. Dzikie tereny nie są przystępne, trawy ponad pas i brak pewności co do stabilnego terenu powoduje, że wracamy. Kolejny w planach jest Guciów. Dzień wcześniej tam zajrzeliśmy, pochłonęliśmy przepyszne podpłomyki z masłem i miodem i postanowiliśmy wrócić poszwędać się po okolicy. Docieramy zaczyna padać więc kończy się na obiedzie. Co to właściwie za miejscowość? Mała wioska w sercu Roztoczańskiego Parku Narodowego. Wieś zabytkowa, w której znajduje się słynna Zagroda Guciów ze skansenem oraz karczmą i sklepikami, w których można zakupić miejscowe wyroby: ogórki, miody, wędliny, nalewki. Skansen obejmuje chałupę, stodołę i oborę. W okolicy nie brakuje atrakcji, choć dość zapomnianych, dlatego też trudno je odnaleźć. Do takich miejsc należą ruiny grodziska na "Monastyrze". Wzniesienie obok wsi, a na nim widoczne zarysy wałów, będących pozostałościami po grodzie funkcjonującym w okresie IX – XI wieku. Na mapie znajdujemy miejsce o wdzięcznej i kuszącej nazwie Słoneczna Dolina z grodziskami i cmentarzyskiem kurhanowym z bagatela II tysiąclecia p.n.e. I jeszcze informacja o wąwozie... znajdujemy osobę, która zna te okolice na pamięć, zdarza się nawet, że oprowadza, jednak my już wyjeżdżamy, nie możemy czekać, ale w przyszłości będziemy mieli to na uwadze.

Powrót nie może być jałowy, dlatego decydujemy się na Zamość – perłę renesansu, miasto idealne. Niestety nawet w mieście idealnym czasami pogoda się psuje, ale trochę moknąc udaje się dokonać szybkiego rekonesansu i obejść Stare miasto, rzucić okiem co my tam ciekawego mamy i zdecydować czy wrócimy na dłużej. W całości renesansowa Zamość, począwszy od całego założenia urbanistycznego stworzonego przez Bernarda Moranda przez kamienice i katedrę po fortyfikacje bastionowe. Zacznijmy od Ratusza,

który swój obecny kształt uzyskał w XVIII wieku. Monumentalna bryła z 52-metrową wieżą, z której grany jest hejnał na 3 strony świata (Jan Zamoyski ponoć nie pałał sympatią do miasta Krakowa). Plac ratuszowy, to Rynek Wielki – reprezentacyjna część, w której zbiegają się dwie główne osie miasta. Otaczają go podcieniowe kamieniczki, zdobione bogatymi sztukateriami oraz attykami (zachowały się na kamienicach ormiańskich i Ratuszu). Wspomniane ormiańskie kamienice (Wilczkowska, Rudomiczowska, Pod aniołem, Pod małżeństwem, Pod Madonną) zachowały się najlepiej i ze swymi sztukateriami oraz pięknymi kolorami stanowią niewątpliwą ozdobę Rynku. Dodatkowo cztery pierwsze stanowią Muzeum Zamojskie. Z kamienicą Pod małżeństwem wiąże się legenda o mężczyźnie, który nie mogąc znieść kłótliwej żony oskarżył ją o czary, za co ta spłonęła na stosie. Do tej pory na kamienicy widnieje płaskorzeźba z przedstawieniem kobiety i mężczyzny. Historia ta mówi jednocześnie o sytuacji w mieście, gdzie nie jedna kobieta za swe czary musiała ponieść konsekwencje. Wśród kamienic okalających Rynek znajduje się również Kamienica Morandowska, w której mieszkał architekt miasta – sam też ją zaprojektował. Wśród budynków wyróżnia jedna Kamienica – Linkowska, a to ze względu na swój barokowy charakter nadany przez ówczesnych właścicieli, jednak naruszyli oni renesansową harmonię. Z tego też powodu nie mogli oni zaznać spokoju wciąż nawiedzani przez ducha Moranda, stąd wielkie posągi Minerwy i Herkulesa, mające owego ducha odstraszać. Niestety jak to na Rynkach bywa w sezonie turystycznym, zwłaszcza w weekendy życie towarzyskie kwitnie, a te wyznaczone się przez liczne parasole, przez co robienie zdjęć jest znacznie utrudnione.

Od Rynku przemierzamy uliczki starego miasta szybkim rzutem oka. Mijamy rynek solny z kolejnymi podcieniowymi kamienicami, który był rynkiem targowym, a początkowo służył za miejsce składowe soli sprowadzanej z Wieliczki. Miasto posiada jeszcze trzeci Rynek – wodny. Przechodzimy obok katedry – tutaj również swój udział miał wspomniany już architekt. Pełniła ona tutaj rolę podobną jak Wawel, a jej budowa miała miejsce w II poł. XVI wieku, jej dekorowanie trwało jednak znacznie dłużej. Efekty zawdzięczamy słynnym mistrzom tego czasu: Wojciechowi Gersonowi, Falconiemu, mistrzom wrocławskim.

Przechodzimy na obrzeża Starego Miasta. Tutaj Pałac Zamojskich zaprojektowany również przez Moranda, a przed nim kolosalny pomnik Jana Zamojskiego osłonięty w 2005 roku, a wykonany przez Mariana Koniecznego. To z tego pałacu wychodziły wszelkie decyzje dotyczące losów miasta. Od 1918 roku mieści się tutaj Sąd.
Jeszcze kilka kroków między uliczkami, jeszcze spacer po parku miejskich i jedziemy dalej – do domu długa droga.

Dobrze by było tak postanowić i postanowienia dopełnić, gorzej jak na drodze zupełnie znikąd wyrosną zamkowe mury i nakażą postój.
Tak też stało się i tym razem, a było to w mieście Szydłowie. Wieczór był już bliski, nie było możliwości zbyt wnikliwe się rozejrzeć. Pomimo tego mury na wejściu do miasta oraz kapliczka po drugiej stronie ulicy zrobiły wrażenie, a wrażenie to było na tyle silne, że w roku już obecnym kazało powrócić (ale o tym innym razem). Były jeszcze zamkowe mury. Na razie zeszłoroczny przedsmak roku obecnego z kilkoma wieczornymi zdjęciami. (niestety do kaplicy nie udało się nam wejść za pierwszym ani za drugim razem, ale my tak łatwo nie dajemy się odprawić i jeszcze tam wrócimy).
