Tam, gdzie San domierza – IV dzień – Sandomierz – Ćmielów, Opatów, Góry Pieprzowe

Manufaktura porcelany w Ćmielowie założona przez Hiacynta Małachowskiego w 1804 roku, posiada w tym momencie ponad 100-letnią tradycję, a wszystko zaczęło się od codzienności. Ćmielów jako miasteczko garncarzy posiadało silne tradycje ceramiczne, to z kolei było możliwe dzięki skarbie tego regionu – białej glince. Która po wypaleniu nadawało wyrobom charakterystyczny żółtawy odcień. Na samym początku produkowano fajans, jednak był on niezwykle delikatny – cienkościenny, a stylistyka wzorowano była na porcelanie angielskiej, która była wytworem fabryki Wedgwood'a. Stosowano plastyczne wzory metodą nakładaną na tło zwykle białe, ale też błękitne. Dopiero po tym etapie przedmiot szkliwiono. Produkowano zarówno elementy zastawy jak i przedmioty dekoracyjne. Z Ćmielowa pochodzą słynne "wyplatane" koszyczki. Wraz z kolejnymi latami wzornictwo zmieniało się przez barokowe wzory stylu Ludwika Filipa, francuski etap twórców z Limoges, secesyjne inspiracje porcelaną japońską. W między czasie Ćmielów wykupił fabrykę w Chodzieży (1924 r.). Później nastały czasy awangardy, która również nie była obojętna dla porcelanowych wyrobów – wtedy powstały unikalne i znane wzory zastawy płaskie i kuliste. W poł. XX wieku fabrykę upaństwowiono, opierano się na tradycyjnych wzorach, jednak do głosu dochodziły nowoczesne echa, widoczne chociażby w uproszczonych formach figurek, które powstawały na podstawie obserwacji natury. Do dziś fabryka produkuje porcelanę czerpiącą ze wzorów lat '50. - dotyczy to zwłaszcza figurek zwierzęcych, czerpie również ze starego tworząc nowe. Oferta jest jednak znacznie bogatsza niż kiedyś, obejmując nawet porcelanową biżuterię. Z wyżej opisanych powodów i osobistego upodobania do szkła i porcelany postanawiamy odwiedzić to miejsce, a w nim obecnie znajduje się żywe Muzeum Porcelany, gdzie możemy dowiedzieć się jak powstaje kotek – czyli przejść kolejne etapy tworzenia porcelanowego dzieła. Zostajemy zamknięci również wielkim piecu do wypalania – oglądamy tam stary film z fabryki. Znajduje się tutaj również wystawa, na której pokazano przekrój stosowanych wzorów oraz przedmioty jakie zostały w porcelany wykonane. Dla chętnych organizowane są warsztaty, w których można wykonać własną porcelanę.

Przy okazji udaje nam się obejrzeć wystawę czasową Lubomir Tomaszewski, który tworzy niezwykłe rzeźby z metalu i drewna. Do tego stopnia zafascynowały mnie, że wyjechałam z jego albumem. Spędzony w Muzeum czas z pewnością był czasem bardzo konstruktywnym i ciekawym, teraz pora na dalszą drogę.

W innej części Ćmielowa przykuwa naszą uwagę ruina .... ku naszemu zaskoczeniu okazuje się, że to ruina zamku. Choć jest to dość zapomniany zakątek, od zaplecza wita nas uroczy obrazek z małym stawem i kolejną ruinką w oddali, jednak na przejście do niej się nie decydujemy, ponieważ pasmo zieleni było wyraźnie podtopione. Miejsce to datuje się na II poł. XIV w. Zamek swoją świetność zawdzięcza rodowi Szydłowieckich. To z czasów, gdy właścicielem był Krzysztof Szydłowiecki, zachowały się widoczne do dzisiaj pozostałości, czyli trójkondygnacyjna wieża bramna oraz właściwa część położona na wyspie z wieżą mieszkalną. Zamek zniszczyły najazdy szwedzkie. W XVIII wieku podejmowano próby przywrócenia blasku tego miejsca, jednak z mało zadowalającymi efektami. Czas wojny dołożył się do zniszczeń, a przywrócenie po wojnie praw miejskich, niestety nie było równoznaczne z zaopiekowaniem zamku. W 2009 roku zainteresował się miejscem prywatny inwestor i wszystko wskazywało na to, że pamięć zostanie wskrzeszona poprzez powołanie w nim Centrum Edukacji Historycznej "Zamek Ćmielów", stało się miejscem ekspozycji historycznej oraz imprez kulturalnych. Przeprowadzono tam również prace archeologiczne, a wyspę połączono z lądem drewnianym mostkiem. Niestety w 2012 roku idea wraz z efektami prac zostały porzucone. Jak można się domyślić ekspozycji już nie ma, a i po drewnianym mostku śladu brak. A co takiego mówią podania o zamku nie do zdobycia (dzięki położeniu w mokradłach rzeki Kamienna), a jednak zdobytym? Szwedzi takiego fortelu się dopuścili, że przebrawszy się za orszak weselny, zapukali do bram zamku, które otwarły się przed nimi szeroko (wszak tak nakazuje obyczaj!).

Do Sandomierza wracamy przez Opatów. Teren miasta jest związany z osadnictwem już od czasów Ery Paleolitu. Już od wczesnego średniowiecza, korzystne położenie Opatowa, wpływało na jego rozwój, a co za tym idzie rosło jego znaczenie. Najstarsza osada znajdowała się na terenach wokół zespołu klasztornego Bernardynów i datuje się ja na X/XI wieku. Teren ten nazywany był Żmigrodem. W tym okresie prawdopodobnie istniała jeszcze jedna osada na prawym brzegu Opatówki, gdzie w XII wieku powstała okazała kolegiata św. Marcina. W XIII wieku centrum osadnicze zostało przeniesione na prawy brzeg i tak rozwinęło się tutaj nowe miasto średniowieczne, a na lewym brzegu pozostało stare miasto na Żmigrodzie, zwane Wielkim Opatowem. Mimo zniszczeń, jakie wywołane zostały najazdami Tatarów na przełomie XV i XVI wieku oraz wzrostem rywalizacji z Sandomierzem, Opatów zachował swą pozycję, która została wzmocniona dzięki działaniom wspomnianego już Krzysztofa Szydłowieckiego. Miasto zostało obwarowane murami obronnymi z czterema bramami: Krakowską, Sandomierską, Lubelską i Warszawską (zachowała się tylko Warszawska). Dzięki temu zabiegowi miasto zyskało miano Fortalicium. A było to rok 1522. Szydłowiecki odnowił też kolegiatę oraz podjął się inwestycji budowy wodociągów miejskich. Okres świetności miasta zamknął pożar w 1550 roku, który pozbawił Opatów znaczenia. Spłonął między innymi Ratusz oraz dzielnica żydowska, która kolejnych szkód doznała w czasie II wojny światowej, w czasie wspominanych klęsk oraz innych pożarów, ucierpiała też liczna zabudowa. Pod względem urbanistycznym Opatów prezentuje typowy układ działek siedliskowych. Do dziś zachował się średniowieczny plan miasta, gdzie zabudowa rozmieszczona jest równolegle do rynku, przy którym zachowały się XIX i XX-wieczne kamieniczki. Wspomniana Brama Warszawska – obecnie jednokondygnacyjna, pierwotnie była wyższa.

Wieńczy ją attyka stylizowana na renesansową. Przez bramę docieramy do kolegiaty. Wybudowana w epoce romanizmu, prezentowała charakterystyczne dla tej epoki cechy.

Po najeździe Tatarów została przebudowana, przez co wystój uległ zmianie. Kolejną zmianę wyposażenia kolegiata przeżyła w XVIII wieku. Zewnętrzny wygląd zachował się pierwotny – jest to budowla romańska bazylikowa orientowana z transeptem. Wybudowana z ciosów piaskowca. Zachowały się romańskie rozglifione okna, romański portal, późnogotyckie kolebkowe sklepienie i barokowa polichromia oraz barokowe hełmy na wieżach. Idąc dalej w głąb miasteczka, docieramy do zespołu kamieniczek, na końcu możemy zobaczyć dawny Ratusz, który stanowiła mała kamienica z podcieniami wybudowana w XVI/XVII wieku.

Obecnie jest to siedziba władz miasta. To nie wszystkie opatowskie pamiątki, jednak my na tym kończymy i na pysznym obiadku w Żmigrodzie z miejscową kawą. Oczywiście nie zapominamy wyposażyć się w opatowskie krówki. W tym momencie nie mogłabym nie stwierdzić – na pewno tu wrócimy. Nawet pewien plan już się w głowie rysuje – czas pokaże.....
Rejon jaki zwiedzamy tym razem to wprost wylęgarnia legend i podań !!! Sam Opatów nie jest od tego wyjątkiem. Jak choćby o zakonniku bernardyńskim, który groził swoim braciom, którzy wykonywali śpiewy fałszując. Nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie to, że swoje groźby kierował ręką wyciągniętą z trumny, a schował ją dopiero gdy przełożony zaklął go na posłuszeństwo klasztorne. Od tego momentu śpiewy brzmią znacznie poprawniej. Podczas gdy braciszkowie uporali się z martwym zakonnikiem, miasto do tej pory boryka z awariami sieci wodociągowej, a to za sprawą klątwy jaką rzucił Mistrz Moraw, któremu zlecono założenie miejskich wodociągów. Klątwę swą rzucił za niesłuszne oskarżenie go o poważną awarię. Czarty i wiedźmy również chciały położyć swe szpony na miasteczku czego świadectwem do tej pory jest głaz zwany czarcim znajdujący się pomiędzy kolegiatą, a klasztorem Bernardynów. Głaz ten został porzucony przez diabła Gunbolta, który próbował zrzucić go na kolegiatą. Ów akt zniszczenia mial dokonać się na prośbę czarownic, które po zmroku wciąż rozbijały się o wysokie wieże kolegiaty. Niestety był to czerwiec, krótka noc spowodowała, że czart nie podołał przenieść głazu o czasie i wyrzucił go we wspomnianym miejscu. I tym razem niecny plan nie został zrealizowany (bo jak pamiętamy tego samego fortelu próbowały już złe siły na Łysej Górze).
Wracamy do Sandomierza, chwilę odpoczywamy, korzystając z uroków Rynku. Ostatecznie stwierdzamy, że to wszystko mało, a czasu jeszcze trochę do zmroku i tak wyruszamy do Rezerwatu Góry Pieprzowe pożegnać panoramę miasta zachodem słońca. Wszak to już ostatni wieczór w tym pięknym miejscu. Jutro czas wracać.

Góry Pieprzowe – rezerwat geologiczno-przyrodniczy utworzony w 1979 roku. Góry te nazywane są też Pieprzówkami i są najstarszymi górami w Polsce. Co w nich takiego szczególnego? Liczące 500 milionów lat Skały kambryjskie – jedyne takie odsłonięcie w Europie. Strome zbocza i dzika roślinność, w tym naturalne rosarium, dają niezapomniane wrażenia, a przy tym ta panorama na Sandomierz. Skąd nazwa? Jedni powiadają, że to mnisi hodowali tu rośliny tak ostre, że paliły żywym ogniem. Inni twierdzą, że to od łupków skał, które przypominają ziarna pieprzu.
