Rohackie Stawy

Kilkanaście lat temu siedziałam sobie pewnego sierpniowego lub lipcowego przedpołudnia na Wołowcu i rozwijałam swoją świadomość górską. Patrzyłam wokoło z przewodnikiem Nyki w ręku i poznawałam szczyty i przełęcze w zasięgu wzroku. To, co w dole było równie ciekawe, jak to, co przede mną. W dole bowiem lśniły w słońcu dość wysoko położone stawy, a nad nimi piętrzyła się grań Rohaczy. Jako że za bardzo te ostatnie mnie podówczas nie interesowały, to uwagę skupiłam na jeziorkach. Wydawało mi się, że nie prowadzi do nich ścieżka, a ich okolica była taka bezludna...
To było w 2002 roku. I dopiero 16 lat później zrealizowałam plan odwiedzenia Rohackich Stawów. Wyjechaliśmy z Bielska niezbyt wcześnie. Upał zapowiadał się nieziemski, a co za tym idzie spodziewałam się tłumów na szlaku. Jako że moja kondycja i ogólny stan zdrowia pozostawiał sporo do życzenia, to nie zdecydowaliśmy się zdobywać Rohaczy. Stawy też są piękne, jak zresztą wszystko w Tatrach. Zaparkowaliśmy w ośrodku narciarskim pod Salatynem i ruszyliśmy początkowo asfaltem, by po kilkunastu minutach skręcić w prawo do Rohackich Wodospadów, z których wyższy, 23-metrowy jest naprawdę wart zobaczenia.

Później monotonnie i stromo szliśmy przez las bez widoków. Na rozwidleniu szlaków zobaczyłam, jak dużo podejścia jeszcze zostało. Zjadłam jakąś kanapkę i baton, bo całkiem opadłam z sił. Musiałam też chwilę odpocząć, bo narzuciłam sobie ostre tempo, a wydolność u mnie kuleje. Po dłuższym odpoczynku ruszyłam tym razem już krok za krokiem ociężale do góry. Mój M. oczywiście zrobił sobie przebieżkę, ale ja mu nie towarzyszyłam. Nie chciałam powtórki z zeszłego roku, kiedy po podejściu do Chaty Teryho spuchły mi kolana i miałam prawie dwa miesiące przymusowej przerwy od górskich wędrówek.
Od dolnej części szlaku, przez stawy, aż do Tatliakovej Chaty poruszamy się wzdłuż przygotowanej przez TANAP ścieżki dydaktycznej. Co jakiś czas spotykamy tablice z informacjami na temat flory, fauny i geologii rejonu, w którym się znajdujemy. Oprócz tablic mamy do dyspozycji drewniane ławeczki. Cały szlak jest dobrze przygotowany również pod turystów z tzw. nieodpowiednim obuwiem, czyli śmiało można iść z dzieckiem w adidaskach. Jest tylko jedno skaliste miejsce, w którym troszkę trzeba sobie pomóc rękami, ale to wszystko.

Po dojściu do Wyżniego Stawu zrobiliśmy sobie piknik. Widok z naszego miejsca był świetny, wprost na wierzchołek Wołowca. Po prawej stronie mieliśmy zbocze Zielonego Wierchu Rohackiego, na który szlak nie prowadzi. Jest za to ścieżka i właśnie ktoś nią schodził. Nasze leniuchowanie trwało na tyle długo, że schodziliśmy już prawie sami. Niestety na podejściu mijaliśmy ogromne tłumy ludzi. Przeczekiwanie ich największej fali trwało dość długo.
Zejście szlakiem w dół do kolejnego stawu jest bardzo widokowe. Odsłania się dalsza część Wołowca, Rakoń i Pośredni Staw. Przed nami już tylko Wielki, obok niego mała chatka strażników TANAP, a dalej Smutna Dolina, wbrew nazwie ładna i bardzo zielona o tej porze roku. Na dole zatrzymaliśmy się w Tatliakowej Chacie na Kofolę i bezalkoholowe piwo. Wreszcie mogliśmy się schłodzić i odpocząć po męczącym, upalnym dniu.



Cała wycieczka zajęła nam 4 godziny marszu, co dało średnie tempo 3,30 km/h, co uważam za dobry wynik 😉. Czas przejścia według mapy to 5 h 10 minut.
Trasa: Rohackie Stawy
