Wydłużony weekend koncertowy, czyli Kraków, Lanckorona i Dolina Chochołowska

Zobaczyć na własne oczy Dolinę Chochołowską w porze kwitnienia krokusów, to było jak dotąd nasze niespełnione marzenie.
Niestety, spełniłem je tylko ja z córką, żona nie mogła pojechać, z uwagi na zmianę planów w pracy. W zastępstwie pojechała z nami kuzynka. Wyjazd na południe związany był z koncertem zespołu Editors w Krakowie, na który to koncert bilety kupiłem dobre pół roku wcześniej. W Krakowie był też nasz pierwszy przystanek, i nocleg w hotelu. Do naszej starej stolicy dotarliśmy we czwartek, kilka godzin przed koncertem, więc tego dnia miasta już nie zwiedziliśmy. Nadrobiliśmy to następnego dnia, by choć w zarysie pokazać kuzynce, jak piękne to miasto, tym bardziej że ona nigdy w nim nie była. Co do Krakowa nie będę się rozpisywał, gdyż ani czas, ani miejsce ku temu, tym bardziej, że masa krajtroterów już przede mną to zrobiła.

Napiszę zaś o tym, że z Krakowa udaliśmy się w piątek do miejscowości Ciche, gdzie mieliśmy nocleg. Faktycznie, bardzo ciche to miejsce. Po drodze zajechaliśmy do Lanckorony, znanej miejscowości, która była wyludniona i pusta tego dnia. I dobrze, bo mogliśmy spokojnie podziwiać piękno i urok tej miejscowości. Robi wrażenie, choć myślę, że latem, gdy jest bardziej zielono, miasto jest jeszcze piękniejsze.
W sobotę zaplanowane mieliśmy wstanie skoro świt i wyjazd w stronę doliny, niestety, nie obyło się bez lekkiego poślizgu, ale i tak na parkingu przed doliną byliśmy dość wcześnie. Na tyle, że parking mieliśmy dość blisko wejścia na główny szlak prowadzący do naszego głównego punktu programu. I muszę powiedzieć, że tyle ludzi zmierzających w stronę krokusowej polany nie spodziewałem się, były to setki, jeśli nie tysiące ludzi! Masakra! To jedyny minus tej całej wyprawy. Ale ten minus nie przysłonił nam całego piękna Doliny Chochołowskiej i okolic, które w końcu, po przyjemnym spacerku wśród promieni słońca, ukazały się naszym oczom. I powiem jedno – to trzeba ujrzeć na własne oczy, przekonać się, że warto tam iść. Już nie będę pisał o tych durnych ludziach, którzy mimo informacjom, mimo zakazom, wchodzą na te biedne krokusy i je zadeptują. Po co? Po to, żeby sobie selfie z krokusem zrobić? To warto? Chcieliśmy jeszcze iść do schroniska coś zjeść, ale nie warto byłoby czekanie 1-1,5 godziny na swoją kolejkę. W związku z tym, stwierdziliśmy z córką, że zrobimy niespodziankę mojej kuzynce i zabierzemy ją w drodze powrotnej na późny obiad na Słowację. Tym bardziej, że kuzynka nigdy nie była zagranicą.

Zabraliśmy ją do miejscowości Trzciana, w której w restauracji hotelu Roháĉ zjedliśmy przepyszną słowacką obiadokolację. Trochę połazikowaliśmy jeszcze po mieście, po czym wróciliśmy do Cichego. Kuzynka była bardzo mile i pozytywnie zaskoczona.
Niedziela, to już tylko msza w kościele w Cichem, i powrót do domu.


