Szyndzielnia i Klimczok

Zupełnie niezaplanowana, spontaniczna, samotna wycieczka.
Do tej pory sama chodziłam po górach sporadycznie. Teraz postanowiłam to zmienić. Przekonałam się, że wędrówki solo mają mnóstwo zalet, nikt mnie nie pogania, mogę sobie wędrować w ciszy swoim tempem, siedzieć na szczycie ile chcę i nie muszę dostosowywać prędkości marszu do innych osób.

Klimczok i Szyndzielnię wybrałam, bo to popularne szlaki. Nie chciałabym się sama włóczyć gdzieś po Beskidzie Żywieckim i innych leśnych głuszach. Podchodziłam standardowo czerwonym szlakiem ze zmianą na zielony na Przełęczy Dylówki. Następnie bez zatrzymywania się w schronisku na Szyndzielni powędrowałam prosto na Klimczok szlakiem żółtym. Po wyjściu z lasu dosłownie dech mi zaparło. Zobaczyłam pięknie ośnieżone i bardzo wyraźne Tatry. W połowie kwietnia łąka na szczycie była jeszcze wilgotna i ze znalezieniem suchego miejsca miałam problem, ale jak już to zrobiłam, to usiadłam i przez kilkadziesiąt minut kontemplowałam ten cudny widok.
Schodziłam tym samym szlakiem, tylko tym razem usiadłam w schronisku na Szyndzielni na kawę i ciastko. Podczas zejścia nie minęłam zbyt wielu turystów, także mogłam nadal cieszyć się górami i swoją w nich obecnością bez zakłóceń.
