W Krainie Ognia i Lodu - Islandia

Na nieznanym lądzie.
Na ten dzień czekaliśmy długo, bilety lotnicze zakupiłem jeszcze w styczniu (300 zł w dwie strony z Gdańska!). Czwartek przebiegał zgodnie z planem, najpierw teleportacja do Gdańska - tam kótki wypad nad morze, a następnie popołudniowy lot z lotniska im. Lecha Wałęsy. Około 3,5-godzinny lot przebiegł bez komplikacji (chociaż Kasia miała problem z ciśnieniem w uszach przy podchodzeniu do lądowania).

Na lotnisku w Keflaviku pojawiliśmy się około 18.10. Wkrótce potem małym busikiem - Gray Line, zarezerwowanym uprzednio pomknęliśmy w kierunku stolicy Islandii. Po zakwaterowaniu w hotelu, zastał nas wieczór, więc zmęczeni podróżą nie byliśmy już w stanie niczego zwiedzać.
Następnego dnia o 8.30 udaliśmy się wynajętym busikiem w celu zwiedzenia wizytówki wyspy - Golden Circle. Najpierw udaliśmy się do Parku Narodowego Thingvellir, a tam naszym oczom ukazały się nieziemskie widoki m.in. najstarszego na świecie parlamentu - Althing, a także płyt tektonicznych, łączących Amerykę Północną z Euroazją. W ekspresowym tempie pochłanialiśmy kolejne kilometry i nasycaliśmy oczy niewiarygodnymi krajobrazami. Kolejną atrakcją były wybuchy gejzera - Strokkura, który eksploduje w różnym stopniu co około 10 min. Następnie udaliśmy się do wodospadu Gulfoss, który pokazał swoje piękno. Pogoda, jak na Islandię byłą bardzo pzyjazna - nie padało! Nie było dużego wiatru, słońce wychodziło co jakiś czas. Na koniec wycieczki dotarliśmy do krateru Kerid, który osobiście zrobił na mnie największe wrażenie. Wszystkie atrakcje mijały w oszałamiającym tempie - trzeba było szybko wszystko obsewować, gdyż czas nie był naszym sprzymierzeńcem. Oczywiście najlepiej przemierzać wyspę autem, lecz my nie mieliśmy takiej możliwości. Dzień uwieńczył wypad na islandzki basen, który z pewnością nie jest sztampowy. Różni się od klasycznego tym, iż siedzi się w nim ... na zewnątrz 😉 Wspaniałe uczucie - siedzieć w jacuzzi na dworze, gdzie termometr pokazuje 7 stopni Celsiusza.

Ostatni dzień minął nam na zwiedzaniu Reykjaviku. W ogólnym odczuciu, nie tylko moim - nie jest to najpiękniejsze miasto. Islandia słynie głównie z naturalnego piękna, a tego w stolicy jest znacznie mniej, aniżeli poza jej granicami. Zobaczyliśmy centrum - kościół Hallgrimskiję , ratusz czy charakterystyczne budynki, nie przemawiały jednak tak, jak wspaniałości oddalone od niego. Zasmakowaliśmy też lokalnej specjalności - Hakarl , zgniłego rekina. Nie polecam, aczkolwiek byłem przygotowany na coś straszniejszego 😁
Mieliśmy jeszcze w planach zwiedzenia wyspy Videy, nieopodal Reykjaviku, nie starczyło jednak czasu. Kiedyś jeszcze to nadrobimy.



Wieczorem udaliśmy się w powrotną stronę do Keflaviku, a stamtąd do Gdańska. Historia zatoczyła koło, gdyż znowu trafiliśmy nad morze (dzięki upzejmości Kzysztofa 😉 ), rano powróciliśmy do Warszawy.
Było warto! Islandia w żadnej mierze nie jest przereklamowana. To po prostu trzeba zobaczyćna własne oczy - nie da się tego opisać.
