Sulov

Do Sulova przyjechaliśmy się troszkę powspinać i nasycić oczy pięknem jesieni. W tych okolicach jest ona naprawdę wyjątkowa. Rozległe zielone łąki i pasące się na nich owce, białe skały ze zlepieńca i kolorowe liście oplatające krajobraz. Po prostu bajka.
Pojechaliśmy pierwszy raz w czteroosobowej ekipie. Zaparkowaliśmy przy Kolibie pod Skałką, która o dziwo była już nieczynna. Szkoda, bo nic tak nie smakuje po całym dniu wspinania, jak piwo, Kofola i korbacziki. Tym razem niestety nas ta przyjemność ominęła. Ruszyliśmy przez łąkę do ścieżki, a następnie szlakiem na Lukę pod Hradom. Następnie podeszliśmy pod Skolską Vezę, na której tego dnia mieliśmy zamiar się wspinać.

Po południu zrobiliśmy sobie przerwę i we dwójkę udaliśmy się pooglądać mniej znane nam wyższe partie owej wieży. Szliśmy wąską, stromą, osypującą się ścieżką. Po naszej prawej stronie był głęboki wąwóz, do którego nikt się nie zapuszcza, a po lewej - białe ściany skalne. Doszliśmy najwyżej, jak się da, minąwszy grupę wspinaczy. Potem skręciliśmy w lewo i z początku płytką, a potem kominkiem doszliśmy w miejsce dość mocno przepaściste, na tyle, że nawet ja nie czułam się pewnie. Przykucnęłam pod ścianą i starałam się nie myśleć, co jest na dole. Zresztą przede mną była przestrzeń z oszałamiającym widokiem. W dali widać było Javorniki i niższe od nich Białe Karpaty, A za nimi Beskid Śląsko-Morawski i dalsze, nieco niższe pasma czeskich gór.
Nasyciwszy oczy zaczęliśmy powoli schodzić na dół. Ścieżka była naprawdę paskudna. Raz czy dwa ujechałam na śliskich korzeniach. Na dole powspinaliśmy się jeszcze chwilkę, a potem szybko zeszliśm na dół. Po wyjściu z lasu u szczytu łąki otwiera się niezwykła przestrzeń, z jednej strony zamknięta Bradą i innymi skałami, a z drugiej łagodnymi wzgórzami. Ma się ochotę rozłożyć ręce i biec w dół. Byłam tam już dziesiątki razy i mimo to ten widok mi nie spowszedniał.
