Stożek Wielki
Zawsze zastawiałam się, dlaczego dwie góry obok siebie nazywają się "Mała" i "Wielka", a nie "Mała" i "Duża". Tak właśnie jest ze Stożkiem, który odwiedziliśmy w tę wrześniową niedzielę. Ostatni raz byliśmy na nim w 2011 roku, więc dość dawno. Zdecydowaliśmy się odświeżyć sobie pamięć, a przy okazji poszukać grzybów i zjeść obiad w schronisku.
Wyszliśmy jak zwykle dość późno z nastawieniem, że będziemy wracać po ciemku. Pogoda nie zachęcała do spacerów, było chłodno i kropiło. Jednak my niezrażeni tym powędrowaliśmy szlakiem zielonym z Łabajowa, tuż pod szczytem wchodząc na czeski niebieski. W zasadzie tylko on przechodzi przez sam środek szczytu - wszystkie inne go omijają. Trochę pochodziliśmy po lesie, znaleźliśmy jakieś skałki i kilka grzybów, niestety całkeim rozmokniętych.
W schronisku kupiliśmy jakieś placki i pomodorową, niestety smak nie był zachwycający, a ceny powalały. Po chwili ruszyliśmy z zamairem kontynuowania grzybobrania. Zrobiło się zimno, mokro i mgliście, ale mimo to chodziliśmy po lesie. Uzbieraliśmy sporą siatkę grzybów, jednak nadawały się tylko do suszenia.
Po dojściu na Mraźnicę skonfrontowaliśmy czas, jaki pozostał do końca dnia z czasem szlakowym i zdecydowaliśmy się skrócić wycieczkę. Niestety wybraliśmy dość niefortunny skrót, na którym kilka razy się zgubiliśmy. W końcu weszliśmy na leśną drogę. Tuż nad Łabajowem wyskoczył na nas wiejski burek z mijanego właśnie przysiólka. Nie wiem, dlaczego w takich miejscach psy nie są trzymane na uwięzi, tylko atakują wszystko, co się rusza, nawet jeśli to nie atakuje ich. Adrenalina podniosła nam się dość znacząco. W domu ktoś był, więc mógł zawołać psa, ale najwyraźniej ludzie mieszkający w takiej głuszy czerpią radość z tego, że ich psy atakują turystów. Zdarzyło nam się coś takiego nie pierwszy raz. Kiedyś na wycieczki starałam się zabierać gaz pieprzowy, potem tego zaniechałam, ale teraz słowo daję, że zacznę chodzić z wiatrówką przewieszoną przez ramię. Zwłaszcza tam, gdzie droga wiedzie przez pipidówy.
Bilans wycieczki to ok. 9 km, 3 godziny i niespodziewany wzrost adrenaliny. Następnym razem wybierzemy się w bardziej odludną okolicę.