W Śląskiej Piernikarni w Niemczy i na Krzywej Wieży w Ząbkowicach

Celem naszej podróży była tym razem Niemcza - głównie choć nie tylko. Śląska Piernikarnia zainteresowało mnie , jako nowe miejsce na turystycznej mapie regionu a zarazem kultywujące wieloletnie regionalne tradycje.
O Zabytkowej Niemczy, niewielkim miasteczku napiszę innym razem . Teraz skupię się na owej Piernikarni. Oczywiście nie byłabym sobą gdybym nie odwiedziła czegoś , jak to mój mąż nazywa „na trasie”. Mimo , że w Ząbkowicach Śląskich byłam kilkakrotnie. Dobrze znam ruiny zamku, Laboratorium Frankensteina ale dowiedziałam się , iż są interesujące wystawy związane z Krzywą Wieżą, która obchodziła niedawno swoje 600-lecie ….nie mogłam sobie tego podarować 😉

Piernikarnia Śląska , reklamuje się jako miejsce gdzie można uczestniczyć w warsztatach, samodzielnie przygotowując i piekąc piernikowe specjały. Można również pozwiedzać, pooglądać eksponaty ogólnie związane z piekarnictwem, cukiernictwem. Samo zwiedzanie jest gratis. Warsztaty są płatne . Cena zależna od terminu i liczebności grupy. Właściciele są pod tym względem dość liberalni. Toteż chętnych do warsztatów piernikarstwa nie brakuje.
Trafić tam niełatwo. Nawigacja się gubi i z uporem maniaka powtarza „zawróć jeśli to tylko będzie możliwe” .uffff. W końcu po prostu pytamy przechodniów. Piernikarnia jest na przedmieściach miasteczka, tuż przy zaniedbanej i mocno porośniętej chwatami dawnej stacji kolejowej.

Parkujemy, przy nowym bialutkim domu. I zastanawiamy się przez chwilkę czy na pewno dobrze trafiliśmy. Nasze obawy znikają po wyjściu z samochodu. Zapach!!! Ten typowy korzenny zapach pierników wydaje się wszechobecny 🙂
Warsztaty ciekawie prowadzone. Dzieciaki bardzo aktywne. Formy do wypieku pierników w różnorodnych kształtach. Pieczenie w specjalnym piekarniczym piecu zajmuje tylko 9 minut. A degustacja , rewelka mniam!!!



Plany na ten dzień , na popołudnie mamy dość napięte. Mąż daje się przekonać aby zajechać jednak (!) do Ząbkowic Śląskich. Uparłam się , ze mimo mojego kolana ( które już nigdy nie będzie tak sprawne jak przedtem ) wejdę na Krzywą Wieżę.
Wieża ponad 600-letnia , o wysokości 34 metrów wieża jest odchylona od pionu o dokładnie 2 metry i 14 centymetrów. Nierozerwalnie wpisana w pejzaż miasteczka. Z wchodzeniem łatwo nie było. Oj, nie ! Osoby , z którymi rozpoczęliśmy wchodzenie….mijały mnie w połowie schodów, wracając już w dół. Nieszczęsne kolano! Nie poddaje się jednak. Powoli kondygnacja, po kondygnacji. Zatrzymując się na każdej i oglądając wystawy czasowe, narzędzia dawnych tortur oraz czytając wszelkie info ; w końcu docieram na szczyt wieży. Lekko nie było. (Na drugi dzień obrzęk kolana był znaczny a ja ratowałam się lekami przeciwbólowymi i okładami z altacetu) . Ot -„pamiątka z wycieczki” 😉 Wieża zdobyta. Ostatni raz byłam tam jeszcze przed urazem i operacją kolana. Wtedy to był lajcik.

Dzień jednak bardzo udany a i na pogodę kapryśną w tym roku nie narzekłam. Było słonecznie. Dopiero wieczorem deszczowe chmury zakryły horyzont . My jednak już wróciliśmy na naszą kwaterę.
