Gorąca Turcja

Wylot był z lotniska w Gdańsku, tradycyjnie,jak to w naszym klimacie bywa,po słonecznym poranku nagle rozpadał się deszcz. Gdy 4 godziny poźniej lądowaliśmy w Antalyi, mimo wieczornej pory żar lał się z nieba. Rozkosznie! Do docelowej miejscowości Konakli ( Riwiera Turecka, 10 km od Alanyi) dotarliśmy w nocy i byliśmy bardzo rozczarowani,że bar był już zamknięty.
Oczywiście nazajutrz, po zalogowaniu się w hotelu, od rana zalegliśmy nad basenem. Gorrrrąco!!! Z lubością delektowaliśmy się słońcem i niebem bez żadnej chmurki, fantastyczną wodą w basenie,do któego wskakiwało się bez szoku termicznego. Wszechobecne drinki i lody bez ograniczeń dopełniały całości. Przy kolejnych posiłkach ilość jedzenia po prostu porażała,oczami chciałoby się zjeść wszystko,jednak z czasem już wiedziałam co mi smakuje,a co niekoniecznie. Bardzo słodkie desery ociekające syropem smaczne,ale zdecydowanie za słodkie. Świetna była za to soczewica w pikantnym sosie , zawsze świeżuteńkie naleśniczki z sosem owocowym,chlebek pita pieczony na bieżąco z rozmaitymi dodatkami,owoce,sałaty,rachatłukum ( rodzaj słodkich galaretek-specjalność turecka) . I tureckie lody dondurma,ciągnące się jak guma. Lodziarze popisywali się niezłymi akrobacjami przy ich nakładaniu do wafla.

Po południu -zmiana miejsca plażowania. Przenosiliśmy się zwykle nad morze. Dodajmy,że to Morze Śródziemne,zwane w Turcji Białym. Rzeczywiście,woda chwilami wydawało się zupełnie biała. Z całą pewnością jest to morze bardziej słone od Bałtyku. Po kąpieli czułam słony smak w ustach. Nie daj Boże, by woda prysnęła w oko,piekło nieźle. Brzeg morski też jest tam zupełnie inny niż w Polsce. Piasek grubszy,barrrdzo gorrrący,trudno po nim chodzić bez klapek. Sam brzeg morza jest bardzo kamienisty. Przy tym kamienie porastają glony i wodorosty,stąd też chodzenie po nim chwilami graniczyło z ekwilibrystyką,trzeba było bardzo uważać ,by się nie poślizgnąć i nie upaść na kamienie. Widoki cudowne. Z jednej strony skaliste wybrzeże,a z drugiej świetna panorama gór Tarus. Żałuję,że nie wszystko można było zobaczyć w te parę dni,ale cóż...jest to wystarczający powód, by tam kiedyś powrócić.
Wieczorami ,gdy upał stawał sie nieco lżejszy (ok 25 st,a nie 35) wychodziliśmy na spacery po okolicy. Miejscowość jest typowym kurortem ,więc wokól pełno wspaniałych hoteli oraz basenów. Są także niezliczone pasaże handlowe,które nocą ożywają,rozpalają się tysiącem neonów i świateł i tętnią życiem. Są też,rzecz jasna,kluby i dancingi do rana,ale jeszcze więcej jest ich w pobliskiej Alanyi,toteż część gości hotelowych wyjeżdżała tam co wieczór i wracała nad ranem. I oczywiście są liczne meczety i minarety i krzyczący z nich 5 razy dziennie muezini,nawołujący wiernych na modlitwę. Zważywszy,że przy każdym minarecie są co najmniej 2-4 głośniki,to głos ten niesie się daleko i trudno go nie słyszeć. Hmm...zwłaszcza w nocy lub nad ranem!!! No,ale to też jest taki powiew egzotyki wpisany w opcję all inclusiv.

Tego rodzaju wypoczynek,bez patrzenia z niepokojem w niebo,z niemym pytaniem,będzie jutro słońce,czy deszcz,jest naprawdę fantastycznym relaksem. Do kompletu są liczne atakcje organizowane przez pilotów i rezydentów. Niestety,nie sa to zbyt tanie atrakcje. Jednak, na 3 dzień nieustannego plażowania,po przeczytaniu wszystkiego co było w języku polskim do przeczytania i po rozwiązaniu wszystkich krzyżówek,zaczęliśmy się nieco nudzić. Dlatego zdecydowalismy się wybrać jedną z oferowanych wycieczek fakultatywnych,czyli wyjazd na Pamukkale.
Po kilkudniowej sielance, konieczność wstania o 3 w nocy by ok. 4 wyjechać, stanowiła prawdziwy ból. Ledwo patrząc na oczy dowlekliśmy się do autokaru i przespaliśmy sporą część parogodzinnej trasy. Trzeba przyznać,że przejazd odbywał się klimatyzowanym eleganckim autokarem,a przemiła pilotka bardzo ciekawie opowiadała o Turcji. Po drodze mieliśmy przystanek na śniadanie,a w drodze powrotnej na obiadokolację. Problemem była...woda. Europejczyk w wysokich temperaturach,do których nie jest przyzwyczajony,potrzebuje nieograniczone ilości wody do picia. Turcy dobrze o tym wiedzą, więc..posiłki były w cenie wycieczki,ale napoje trzeba było dokupywać samemu. Serce i portfel bolały,bo mała butelka mineralnej kosztowała na postoju ok.3 euro,co było mocno zawyżoną ceną. Należy raczej zaopatrzeć się przed takim wyjazdem w zasób wody mineralnej w pobliskim sklepie,będzie dużo taniej.



Najpierw zatrzymaliśmy się w mieście Denizli ok. 20 km od Pamukkale. Tam podeszliśmy do warsztatu,w którym pokazywano obróbkę surowca,z jakiego słyną te tereny czyli onyksu. Onyks to jedna z odmian agatu,występuje w różnych kolorach : biały,czarny,zielony,brązowy. Przed wejściem do warsztatu pilotka rozdała nam numerowane bilety,po powrocie rozlosowała nagrody wśród posiadaczy szczęśliwych numerów. Ku mojemu zdumieniu ( bo na ogół nic nie wygrywam),wylosowała mój bilet i wręczyła mi onyksowe jajko,którego szlifowanie oglądaliśmy w warsztacie. To była dla mnie fantastyczna niespodzianka i niezwykła pamiątka z Turcji. Na wyroby onyksowe napatrzyliśmy się w miejscowym sklepiku,robią wrażenie,są bardzo piękne. Tym bardziej więc ucieszyłam się moim zdobycznym ,onyksowym jajkiem.
Następnym puktem wycieczki było antyczne miasto Hieropolis. Ruiny miasta wznoszą się na szczycie powyżej Pamukkali. Nigdyś było to miasto fryzyjskie. Ludzi przyciągały tu lecznicze źódła,misto tętniło życem. Jednak silne trzesienie ziemi i spowodowane nim zniszczenia sprawiły ,że w 1354r ludzie opuścili miasto. Dziś stanowi ono wraz z wapiennymi tarasami Pamukkale zabytek światowego dziedzictwa UNESCO.

Wędrowkę po Hieropolis rozpoczęliśmy od wspaniałego amfiteatru,z którego roztacza się panorama na całe miasto i okolicę. Amfiteatr jest w świetnym stanie z doskonałą akustyką. Potem zrobiliśmy sobie długgi spacer do grobowców gladiatorów idąc główną ulicą Frontiniusa w stronę bram wiodących niegdyś do miasta. W nekropolii znajdują się również groby dawnych kuracjuszy,którzy nie zawsze po odbytej kuracji wracali do swoich domów. W mieście zachowały się resztki dawnej agory i bazyliki. Wracaliśmy w stronę Pamukkali podziwiając wspaniałe widoki roztaczające się ze wzgórza Cokelez. Ciężko wędruje się w 40-stopniowym upale po odkrytym terenie. Woda była po prostu na wagę złota.
Pamukkale to teren Parku Narodowego. Zwane są Bawełnianym Zamkiem,bo z daleka przypominają białe kłaczki bawełny. Są to wapienne tarasy wypelnione wodą. Stanowią prawdziwą perełkę tureckiej ziemi,nigdzie więcej na świecie nie wystepuje ta forma geologiczna. Kiedyś wolno było chodzić do woli po tarasach wypełnionych leczniczą wodą,dziś jest tam tylko wyznaczony szlak turystyczny,z którego można podziwiać białe skały,stalaktyty i stalagmity. Ludzie boso brodzą w ciepłej wodzie,robią zdjęcia,trudno się przecisnąć w tłumie. Kąpiel jest dozwolona jedynie w Basenie Kleopatry. Podobno kąpała się nim sama Kleopatra odmładzając swoje boskie ciało. Niektórzy z nas również zakosztowali tego dobrodziejstwa pluskania się wśród zatopionych starożytnych kolumn. Urodzie to jakoś nie bardzo pomogło,niestety. Ale rozrywka doprawdy niezwykła . Zmęczeni upałem i pełni wrażeń wracaliśmy do autokaru. Czekało nas jeszcze parę godzin drogi powrotnej. Wycieczka był bardzo męcząca,ale wartościowa.

Jeszcze parę dni spędziliśmy w Turcji wypoczywając w Konakli. Turcja okazała się bardzo ciekawym krajem i czuję pewien niedosyt poznawczy. Mam nadzieję,że kiedyś wrócę tam jeszcze by zobaczyć inne tureckie ciekawostki turystyczne i historyczne. Chyba jednak wolalabym wycieczkę objazdową lub opcję pół na pół, niż tylko leżing i plażing.