Tunezja jaśminem pachnąca:)

Dotrzeć na lotnisko w Warszawie w pewnych określonych godzinach , wcale nie jest tak łatwo , jakby pozornie wydawać się mogło.
Gigantyczne korki paraliżują ulice.

Ponieważ jednak bestyjka ze mnie przezorna i zapas czasowy mieć lubię, dojeżdżam akurat w sam raz .
Odprawiamy bagaże i siebie też , po czym ruszamy do sklepów bezcłowych.

Tam tradycyjnie , jak zwykle - porażka🙂
Startujemy o czasie .Mamy okazję pogadać z turystami , którzy właśnie z Tunezji wracają do Polski , gdyż lecimy najpierw do Katowic by ich wysadzić.



Część ludzi wysiadła w Warszawie, my dosiedliśmy , polecieliśmy do Katowic , tam wysiedli ostatni ludzie a dosiedli nowi i dalej już prosto do Tunezji.
W Katowicach trochę nam się zeszło , gdyż samolot tankował i musieliśmy poczekać.

Na pokładzie zaserwowano nam catering ( ryż zapiekany z warzywami , mięsem mielonym i serem żółtym oraz napoje i ciasteczka)
Biuro podróży , z którym lecieliśmy wszystko ma dość dobrze zorganizowane i przewóz do hoteli odbywa się bardzo sprawnie.

Hotel jak na klasę turystyczną jest całkiem , całkiem i robi przyzwoite wrażenie. Pokój mamy na piętrze , w stosunkowo spokojnym miejscu.
Taras wychodzi na ulice Hammametu ale zgiełku żadnego nie słychać.



Mieszkamy w nowej , turystycznej dzielnicy - Yasmine .
Są tu właściwie same hotele najróżniejszej klasy , restauracje , kawiarnie , nocne kluby , sklepy.....wszystko dostosowane do potrzeb turystów.

Zostawiamy bagaże i ruszamy na przeszpiegi , obejrzeć hotel i okolicę.
Tuż przy hotelu mamy park rozrywki oraz nową medinę , którą oglądamy jeszcze tego samego dnia. Jest naprawdę imponująca.

Wracamy tylko na chwilkę na kolację - w restauracji robi na nas wrażenie sufit z łukami niczym w starym zamku. Jedzenia sporo , więc próbujemy wszystkiego po trochu by wiedzieć na przyszłość co najbardziej podchodzi pod nasz gust.
Witamy się z niezbyt spokojnym morzem Śródziemnym. Ulice jeszcze w miarę puste , nieprzepełnione ale za kilka tygodni to się zapewne zmieni. Znajdujemy w koncu automat telefoniczny i



można poplociuchować z Polską. Rozmowy z komórek są kilkakrotnie droższe , z hotelu do tanich też nie należą. Najbardziej korzystna opcja to właśnie automaty na mieście.
Ukryte są skrzętnie , do tego w miejscach , w których normalny człowiek automatu by nie postawił. No ale cóż to , tam wszystko jest inne.

Skrzynki pocztowe równie skrzętnie poukrywane ale zawsze kartki w recepcji można zostawić skąd obsługa je wyśle.
Kiedy dojdą to już zupełnie inna bajka ale zdecydowanie niezbyt szybko🙂

Tunezyjczycy mają świetną pamięć do wszystkiego , do imion także.
Tym sposobem wszyscy nas po drodze pozdrawiają. Raz zaszłyśmy do jakiegoś sklepu i tam sprzedawca usłyszał jak się do siebie zwracamy? Usłyszał , zapamiętał i za każdym razem wołał potem jeden z drugim za nami : Cześc Edyta!



Cześć Monika! Ile razy dziennie byśmy nie przechodziły , tyle razy machał i witał się z nami. Ludzie są bardzo przyjacielscy , chętnie nawiązują rozmowy , skorzy do pomocy. Naprawdę mili🙂
Zachwycamy się pięknym deptakiem tuż przy morzu .Po drugiej stronie ulicy luksusowe hotele i sklepy.

Dzień 3 i 4

Trzeciego dnia wyjeżdzamy podziwiać różne oblicza Tunezji .
Po drodze zajeżdżamy do El Jem zwiedzić fantastyczny amfiteatr rzymski , trzeci co do wielkości po Rzymie i Kapui.



Och tak , zdecydowanie jestem w odpowiednim miejscu.
Koloseum robi niesamowite wrażenie, niemal przytłacza człowieka swoją wielkością i nawet obecnie całkiem przyzwoitą akustyką.

Następnie udajemy się do wioski żyjących w jaskiniach Berberów.
W skałach wykuwają pomieszczenia w których śpią , gotują a wchodzi się do nich z jakby małego podwóreczka z widokiem na niebo zamiast sufitu.

Ciekawie bardzo to wygląda , choć na nasze oko to już w czasach obecnych bardziej skansen niż forma życia.
Częstują nas tam pieczonymi plackami , które moczymy w oliwie z miodem oraz herbatą.



Dalej ruszamy na malownicze wzgórza Matmaty , które swoim niezwykłym urokiem oczarowują nas od pierwszego spojrzenia.
Ich szczyty pieszczą cienie przepływające bez pośpiechu gdy chmury przesłonią słońce. Można tam siedzieć godzinami , ciesząc oczy tym niezwykłym widokiem.

Zdjęcia nawet w kilku procentach nie oddają panującego tam piękna.
Na obiad udajemy się do skalnego hotelu , wyglądającego identycznie jak wykute w skałach domy Berberów. Tutaj mieszkała sobie ponoć ekipa kręcąca ,,Gwiezdne wojny" . Na ścianach wiszą nawet pamiątkowe zdjęcia.

Karmią nas surówką do której podają pokrojone bagietki , w których lubują się niezmiernie , kuskus z mięsem i warzywami ( mistrzostwo świata) , ciasteczkami z figami i niezwykle słodką i smaczną miętową herbatką z listkiem mięty.
Nasyceni i zadowoleni ruszamy do Douz , które to nazywane jest wrotami Sahary , gdzie na grzbietach wielbłądów ruszamy na przejażdżkę po pustyni.



Miałam pewne obawy przed wdrapaniem sie na grzbiet wielbłąda , obserwując jak on wstaje. Otóż dość gwałtownie kiwa się do przodu a potem do tyłu co wywołało u mnie pewność niemal , że jak nie pierdyknę przez łeb to jak kłoda polecę do tyłu🙂
Strach ma wielkie oczy , nic takiego miejsca nie miało a jazda okazała się niezwykle przyjemnym przeżyciem🙂

Na nocleg kwaterują nas w pobliskim hotelu , który robi na nas bardzo dobre wrażenie. Jeśli oglądaliście kiedyś filmy w których pokazywali zapomniane zamki gdzieś , gdzieś na pustyni to on z zewnątrz właśnie sprawiał takie wrażenie.
Wewnątrz bardzo przyjemny , zadbany , z wyśmienitą obsługą , pysznym jedzonkiem oraz fajnymi basenami , w tym jeden z podgrzewaną wodą.
Natykamy się na ekipę ,,dzień dobry tvn" , która kręciła w okolicy program a nocleg miała spedzić razem z nami.
Aż szkoda było kłaść się spać co jednak prędzej czy później nastąpić musiało , z racji pobudki dnia następnego , która miała nastąpić baaaaardzo wcześnie bo o 4 rano🙂
Wstajemy o 4 rano , szykujemy , zbieramy rzeczy i pół godziny później jesteśmy już na pysznym śniadanku. W tym hotelu karmią naprawdę wyśmienicie. Dla łasuchów to istny raj🙂 Polubiłam dżem z owoców kaktusa czyli opuncji z dodatkiem fig - rewelacyjny🙂 Żrę bez umiaru🙂 A co tam🙂
O 5 rano jesteśmy już w autokarze i ruszamy do Chott El Jerid - słonego jeziora.
Widok niemal powala na kolana. Cała , ogromna przestrzeń jeziora pokryta solą. Tu i tam niecki z różowa wodą. Słońce , które niedawno co wzeszło dodaje temu wszystkiemu niezwykłego wręcz uroku.
Po nacieszeniu oczu tym niezwykłym widokiem , wracamy do autokaru , który dowozi nas w miejsce , w którym przesiadamy się w dorożki.
Dojeżdżamy nimi do oazy , bogatej w najróżniejszą roślinność.
Podziwiamy ponad 70 letniego dziadka , który ze zręcznością małpy wspina się na palmę i wyczynia na górze najróżniejsze akrobacje. Jest fantastycznie komiczny i sympatyczny. Można spróbować swoich sił w takiej właśnie wspinaczce , przy czym okazuje się , że wejście nie jest problemem. Problemem jest zejście🙂
Po tych atrakcjach przesiadamy się w czekające już na nas jeepy.No i wtedy dopiero kochani zaczyna się dobra zabawa: szalejemy zdrowo , zjeżdzamy z wysokich wydm , pędzimy na złamanie karku, chwilami brykamy w powietrzu , czując świetnie żołądek gdzieś w gardle.....tak czy siak jest rewelacyjnie.
Jedyne nad czym musiałam uważać to by nie popodbijać sobie oczu aparatem fotograficznym 🙂🙂🙂
Zwiedzamy miasteczko w których kręcone były ,,Gwiezdne wojny" a ja obiecuję sobie obejrzeć ten film jeszcze raz.
Po przejechaniu mnóstwa górskich serpentyn Atlasu Saharyjskiego , oczom naszym ukazuje się z góry wspaniały kanion.
Wracając napawam oczy niecodziennym jak dla mnie widokiem: jadąc po Polsce widzimy często pasące sie krowy , konie a tam .....oczywiście wielbłądy🙂
Przed obiadem zaliczamy jeszcze przepiękną górską oazę Chebika .To raj dla fotografów🙂
W drodze powrotnej do Hammametu przystajemy w Kirouan - świętym mieście islamu by zerknąć na najstarszy meczet , dostojny i wyglądem przypominający warownię.
Na koniec kupujemy od ulicznego sprzedawcy prażone w słodkiej polewie , smakowicie pachnące orzeszki , którymi zajadamy się w autokarze.
W pewnym momencie przychodzi nawet refleksja , że mogę je ostro odpokutować ale na szczęście do niczego podobnego nie dochodzi.
Jeśli ktokolwiek z Was myślał , że taniec brzucha jest łatwy , to ja go pragnę z tego błędu wyprowadzić🙂
Otóż wiem dobrze , od źródła ( czyli od siebie) bo pewnie sobą bym nie była , gdybym nie spróbowała.
Oszczędzę Wam opisu , bo nadmiar śmiechu wskazany jednak nie jest.
Jeszcze jakaś czkawka może się przyplątać albo co🙂
Niech Wam wystarczy , że próbowałam i żeby to wyglądało całkiem przyzwoicie to trochę pracy w to włożyć jednak by należało🙂🙂🙂
Także kolejny dzień pobytu w Tunezji spędziliśmy spokojniej niż zwykle i bez dalekich szwędałek.
Pierwsza połowa dnia nad basenem hotelowym , na leżaczkach lub w wodzie a w tle super muzyczka. Na dworzu nie za gorąco i nie za zimno , lecz w sam raz , więc mogę się tak trochę poleniuchować. Bar o dwa kroki w bok , więc w razie nagłego pragnienia po napoje można skoczyć. Jest dobrze🙂
Później ruszamy na zakupy. Nieuchronnie zbliża się czas powrotu do domu i trzeba pokupować jakieś upominki.
Co można kupić w Tunezji? Niedrogie i dość ciekawe są wyroby ze skóry : torebki , paski , portfele.Trzeba jednak dokładnie oglądać produkty , które chcemy zakupić , gdyż mogą być bardzo tandetnie wykończone.
Dla kobiet fajną sprawą jest płyn z kwiatu pomarańczy , który świetnie wpływa na cerę. Do tego najróżniejsze olejki do masażu , szisze , wyroby z drzewa oliwkowego , egzotyczne stroje , naczynia , szkło, wyroby z mosiądzu oraz cała masa pierdoł , potocznie pamiątkami zwanymi🙂
Tunezyjskie słodycze fantazyjnie zapakowane choć słodkie niczym ulepek , dla dzieci mogą być atrakcyjne. Wódka z fig ( boukha) albo likierek też dobrze zapakować do walichy🙂
Do tego przepyszne daktyle - prawdziwe delicje🙂
Po obiedzie , robimy wypad do starej części Hammametu .
Docieramy tam nie taksówką , tylko jak na nas przystało autobusem komunikacji miejskiej. Podróż ciekawa: my trzy białasy w autobusie a wokół pełno Tunezyjek i Tunyzejczyków gapiących się na nas z zainteresowaniem🙂
Turyści częściej jeżdżą taksówkami ale autobusów całkiem nie skreślają.
Tubylcy bardzo przyjaźni , skorzy do rozmów , bardzo zainteresowani nasza innością oraz tym skąd pochodzimy.
Jazda ta dostarczyła nam sporo nowych doświadczeń i emocji.
Wsiada się wyłącznie tylnymi drzwiami. Tam kupuje się bilet a jego cena jest uzależniona od tego gdzie się jedzie🙂
Potem należy trzymać się porządnie , gdyż kierowca jedzie z wielką fantazją🙂
Wysiada się przednimi drzwiami , więc odpowiednio wcześnie należy się tam przepychać. Gdyby jednak okazało się to niemożliwe z powodu wielkiego tłoku , dopuszczalna jest wysiadka drzwiami środkowymi , przy czym trzeba to zasygnalizować , waląc porządnie ręką w skrzynię nad drzwiami. Jak kierowca usłyszy to wysiądziecie a jak nie to nie🙂
Stara część Hammametu zasadniczo różni sie od dzielnicy turystycznej Yasmine , w której mieszkamy. Tu toczy sie normalne życie , co obserwujemy z zainteresowaniem.
Stara medina jest wspaniała. Wygląda jak twierdza.
Wewnątrz natomiast gąszcz wąskich uliczek z kupcami .
Wspaniałe miejsce i z klimatem🙂
Szóstego dnia pobytu w Tunezji , raniutko bo tuż po śniadanku ruszamy do stolicy , czyli Tunisu i Kartaginy z której pochodził Hanibal (Obecnie jest ona już właściwie dzielnicą Tunisu ) oraz Sidi Bou Said.
Jako , że o historii ( szczególnie starożytnej) poczytać lubię , wycieczka bardzo interesująca , obfitująca także w przepiękne widoki.
Przygodę tą zaczynamy od wzgórza Byrsa , z którego rozciąga się przepiękny widok na okolicę. Jest to legendarne miejsce osiedlenia się Dydony a kobieta to była nie dość , że piękna to jeszcze głowę na karku posiadała i facetom w balona zrobić się nie dała😉
Do Narodowego Muzeum Archeologicznego , które tam jest , nie możemy wejść z powodu strajku. Pracownicy żądają podwyżek. Przez ogrodzenie bardzo chętnie z nami rozmawiają i tłumaczą o co w tym wszystkim chodzi.
Następnie udajemy się do term Antoniusza zbudowanych w latach 145- 165 n.e.
Robią spore wrażenie , mimo , że zostały z nich tylko ruiny.
Obok na wzgórzu jest pałac prezydencki , którego jednak nie wolno fotografować.
Kartaginę zamieszkuje obecnie śmietanka Tunezji. Ziemia jest tam niesamowicie droga , więc domy tam mają wyłącznie bogaci ludzie : prawnicy , lekarze , politycy.
Kolejne miejsce , które odwiedzamy robi na mnie wstrząsające wrażenie .To miejsce pochówku dzieci , które kiedyś , bardzo dawno temu ponoć składano w ofierze.
W drodze na lunch zatrzymujemy się na chwilę w porcie punickim.
Niegdyś ten port w Kartaginie mógł pomieścić 220 statków.
W chwili obecnej jest to jedynie malownicze bajorko.
Po obiadku w restauracji w Tunisie , której to świetność dawno już minęła ale mimo wszystko robi niczego sobie wrażenie ( wygląda jak pałac , pełna przepychu , z fantastycznymi żyrandolami i położeniem tuż nad brzegiem morza) , jedziemy do Sidi Bou Said.
Nasza pani przewodnik porównała tą miejscowość do naszego, polskiego Kazimierza Dolnego . Dlaczego? Bo to także miasteczko artystów , położone na wzgórzu .Przepiękne🙂 Wszystkie domki pomalowane są na biało a okiennice i drzwi na niebiesko. Przywlokłam sobie do domu jako niezapominajkę miniaturkę takich drzwi , gdyż nie mogłam przestać się nimi zachwycać🙂
Dzień 7
Wszystko na luzie . Celebrujemy sobie śniadanko - przez godzinkę.
Fajnie tak móc nie spieszyć się. Zajadam się serkiem homogenizowanym ze świeżymi truskawkami. Fantastyczne żarełko🙂
Piję kawę bo bez niej ani rusz. To mój nieliczny nałóg , który co najgorsze , bardzo lubię i nie zamierzam się go pozbywać.
Pogoda dopisuje , więc ruszamy na spacerek po zadbanej części Hammametu - Yasmine. To dzielnica w której mieszkamy. Turystyczna zresztą.
Wkraczamy na nową medinę , gdyż na jej głównym placu są automaty telefoniczne a chcemy powiadomić najbliższych o której wracamy do Polski.
Robimy ostatnie zakupy , zastanawiając się czy nie przekroczymy dopuszczalnego wagowo limitu bagaży. Zawsze mamy z tym problem. Każdemu chociaż jakiś drobiażdżek chciałoby się przywieźć 🙂
Po obiedzie plażujemy nad morzem. Szum , nie ważne którego : Bałtyku , Śródziemnego , Kreteńskiego czy jakiegokolwiek innego niezmiennie próbuje mnie uspać. W Polsce po plaży chodzą sprzedawcy mający w ofercie piwo , ewentualnie prażoną kukurydzę czy lody a tam kosze pełne owoców.
Taka miła odmiana dla oczu🙂
Jeden z nich kładzie mi na dłoni maleńkiego żółwika , który śmiesznie drapie mnie w skórę , próbując iść przed siebie.
Niezła forma zachęty do zakupu🙂
Po kolacji spędzamy czas na wygodnych , kolorowych fotelach , z których dosłownie tylko dwa kroki do baru. Mają rewelacyjną kawkę z pianką oraz świeżo wyciskany sok z grejpfruta. Owoce te są o niebo smaczniejsze , niż te dostępne u nas w sklepach. Mają mniej goryczki i są bardziej soczyste.
Na koniec dopychamy walizki kolanami , zamykamy i o 2 w nocy robimy wymarsz z hotelu. Odlatujemy wraz ze świtaniem.
Tunezja to piękny kraj , naprawdę wart zobaczenia . Może jeszcze kiedyś tam wrócę . Kto wie, kto wie?